
Na polskiej scenie muzycznej nie brak piosenek ze wspaniałymi tekstami. Setkami można przytaczać strofy dotyczące nieszczęśliwego zakochania, krzywd poniesionych z rąk kochanka/ kochanki, niesprawiedliwości świata. Osoby mniej lubujące się w smutku i żalu znajdą też fragmenciki pogodne, w sam raz do zanucenia w pochmurny, jesienny dzionek.
Mimo wszystko bez wahanie potrafiłbym wskazać, komu należy się laur najlepszego tekściarza. Ten niesamowity człowiek od dawna budził moje żywe zainteresowanie. Z pozoru twardy niczym płyta chodnikowa, męski jak Leo Di Caprio i nieprzenikalny jak buteleczka po syropie. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej jego utworom, możemy usłyszeć ciche brzmienie prawdziwej Poezji, zadumać się nad głębią metafory, zachwycić rzadkim epitetem, przeskoczyć wers razem z wyrafinowaną przerzutnią czy wykrzyczeć cały dręczący nas ból istnienia apostrofą do bóstwa (co najmniej bóstwa!). Tak, tak, dobrze się wam wydaje – mowa o Piotrze Roguckim, frontmanie łódzkiej Comy.
Co jednak, prócz tych środków stylistycznych, tak mnie w zachwyca w tekstach pana Piotra? Ano, ich niepowtarzalność, charakterystyczny i niepowtarzalny styl. Warto przyjrzeć się tym piosenkom, by wychwycić szczególne cechy roguckiej liryki.
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na motywy (czy wręcz toposy) pojawiające się z dziwnie statystyczną częstotliwością. Niemal koronnym ich przykładem jest
miasto. Spotkamy je w znacznej części utworów. Czasami stanowi ono jedynie tło (
„nad miastem różowe łuny pulsują po zmroku”) częściej jednak gra ono role schwarzcharakteru (!). I tak możemy się dowiedzieć, że „
to miasto przytłacza jak głaz”, a „
w odległych miastach katastrofy chceń”. Nikczemność tych form urbanistycznych wynika perawdopodobnie z ich bezbarwności (
„w stu tysiącach jednakowych miast”), ja mam jednak na ten temat inną koncepcję. Może silna urbanofobia pana Roguckiego wynika z przeżyć wieku dziecinnego? Mogło się wszak zdarzyć, że jakieś podłe miasto zabrało mu misia albo rozjechało chomika. Możliwe, możliwe.
Pan Piotr to prawdziwy twardziel i na drobne się nie rozmienia. Daleko mu do niewieściej delikatności. Dla niego nie istnieją takie słowa jak „znaczące”, „rozległe” czy nawet „wielkie”. O nie, tutaj wszystko jest
"globalne" i
"atomowe".
I tak na przykład gwiazdki to nie „
przyklejone do nieba świetliki”. Nasz poeta mówi od razu o
„tysiącu atomowych gwiazd” (ładny paralelizm do w.w.
„tysięcy jednakowych miast”), zaś jeśli mowa o jakiejś detonacji, jest to oczywiście
„eksplozja przestrzeni atomowych, determinacja o sile supernowej”. Warto też zapamiętać, że ciemne chmury nad głową to nie zapowiedź mżawki, tylko
„znak globalnej niepogody”. Szczyt tego atomoglobalnego kunsztu osiąga Rogucki w epickim zdaniu „
z dokładnością atomowej sekundy globalnej”. Wystarczy kilka razy przeczytać ten wers, by znaleźć się w lirycznym niebie.
Czekamy na piosenkę o Hiroszimie, w której tak pięknie mogłyby zostać połączone motywy miejskie i nuklearne.
Jak już zapewne zauważyliście, frontman Comy nie stroni od ultrafuturystycznych zwrotów. Dzięki temu nie sprzeda tam wyświechtanego sloganu o rzewnych czy bobrzych łzach, a uraczy nasz zmysł piękna brzmieniem łez
„ultrafioletowych”. Ramy „okrągłego”, „kanciastego”, czy też „nieopisanego” kształtu też są dla niego za ciasne. Wychodzi więc stanowczo poza nie i opisuje nam
„supernowy prześwietlony kształt”. To już nie żadna staroświecka dusza, a
„każdy proton” (zapytałbym, czemu nie elektron, no ale to nie ja jestem poetą)
„tęskni za istotą Absolutu”.
Przedstawiłem zatem formę, powinienem więc przejść do treści. I tu pojawia się problem. Mimo wielokrotnego przedzierania się przez rozmaite atomowe symbole, globalne metafory i gwiezdne porównania pogubiłem się całkiem i trudno mi powiedzieć, o czym śpiewa Rogucki. To wcale nie o takich, jak nasz mistrz, poetach, Fryderyk Nietzsche powiedział, że
„macą swoje wody, by się głębszymi zdały”.
Gdzieniegdzie jednak błysnął promyczek zrozumienia i potrafię stwierdzić, że pojawiają się u Piotra motywy miłosne, religijne, najczęściej jednak mamy do czynienia ze smutnymi scenami z życia każdego artysty. Poczucie indywidualizmu i odrzucenia przejawia się zwłaszcza w pięknym fragmencie:
„co wycieka w bok lub wyłazi z ram, o tym mówi się: to underground!”. Tak, tak, pan Rogucki wycieka z ram i aż kapię na podłogę.
Tylko czekać, aż ktoś przyjdzie ze ścierką i tę podłogę wytrze.