sobota, 28 listopada 2009

Canis lupus respondi


"Cała wiedza, suma wszystkich pytań i wszystkich odpowiedzi zawarta jest w psie".

(Franz Kafka)


Tak, też byłem w szoku gdy pierwszy raz usłyszałem te słowa. Jeśli są prawdą - wszelkie odwieczne poszukiwania sensu świata, życia, próby znalezienia odpowiedzi na pytania "czym jest miłość?", "czy jest coś po śmierci?" musiały zakończyć się porażką. Od wieków bowiem ludzie szukali tej wiedzy w religii i sztuce. A tam, jak już wiadomo, nie ma właściwego rozwiązania.

Stałem się zatem pierwszym, który spróbował odnaleźć Prawdę w osobie swojego psa.

Imię - Jakub, niemal dziewięcioletni, półrodowodowy terier walijski. Maść - podpalana. Szczepiony na wszystko poza wścieklizną. Głupi jak cholera. Nad wyraz uroczy.

Siadam zatem na krześle przed jego fotelem (tak, mój pies ma swój własny fotel), na którym osobnik ten śpi snem sprawiedliwego. Przygotowałem formularz zawierający pytania. Eksperyment będzie polegał na zadawaniu ich po kolei mojemu drogiemu przyjacielowi. Wszelkie przejawy odpowiedzi będę skrzętnie notował. Zatem - do roboty.

1. Kuba, co jest sensem życia?

Pies mruczy coś niewyraźnie i przewraca się z boku na bok.
2. Czym jest miłość?
Otwiera oczy, podnosi łeb i patrzy się w moją stronę.
3. Czym jest Prawda?
Zeskakuje z legowiska, przeciąga się cicho mrucząc.
4. Być czy nie być?
Leniwie rusza w stronę kuchni.
5. Komu bije dzwon?
Zagląda do miski.

Czyżby jednak nic nie wiedział?

6. Ile diabłów mieści się na łebku od szpilki?

Wyjmuje kawałek kiełbasy.
7. Co było pierwsze - jajko czy kura?
Zjada go.
8. Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?
Wyjmuje następny kawałek kiełbasy.
9. Quo Vadis?
Zjada go.
To do niczego nie prowadzi!
10. Kto poprowadzi następna galę boksu zawodowego?
Unosi łeb, patrzy na mnie z politowaniem i odpowiada: no jasne, że Ibisz.

środa, 18 listopada 2009

Evviva l'arte!


Chcieliście kiedyś stworzyć coś, co zapewni Wam nieśmiertelność? Marzyliście o dołączeniu do szeregu wielkich artystów, od Fidiasza do Majki Jeżowskiej? Myślicie, że brak wam do tego talentu? Gwarantuję Wam, że jesteście w błędzie. Dziś stworzymy razem dzieło, które przetrwa pokolenia i wpisze się na zawsze w kanon światowego dorobku kulturowego. Jako że sztuka nowoczesna daje nam ogromne pole działania, postanowiłem przyjrzeć się jej dokładnie by dowiedzieć się, co jest dziś wyznacznikiem Piękna.

By lepiej zapoznać się z bieżącymi trendami, zabrałem siostrze egzemplarz wspaniałego czasopisma Art. & Buisness. Zawiera ono ni mniej, ni więcej tylko recenzje rozmaitych wystaw, pokazów i innych wydarzeń artystycznych, tworząc niejako portret współczesnych osiągnięć kultury. Omówię na tej podstawie poszczególne cechy, jakie powinien zawierać twór ludzkiej wyobraźni, by stać się odbiciem Piękna. Dodając kolejne elementy do naszej kompozycji, otrzymamy w końcu pewien Ideał. Zatem – do dzieła!

I. Prowokacja


Tak, to podstawa – dzieło musi prowokować. Nikt nie może przejść obok niego obojętnie. Im więcej osób się oburzy, im więcej sprawy wytoczą nam w sądzie – tym lepiej. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że o poziomie sztuki świadczy dyskusja, jaką budzi. Dlatego tak piękny wydaje się nam stolec pewnego artysty umieszczony w słoikach czy też topione na żywo chomiki (pomysł niedawno nagrodzony we Wrocławiu). My także zadbamy o odpowiednią kontrowersyjność. Połączymy motyw obrzydliwości z oryginalnym motywem zwierzęcym. Tak, tak, punktem wyjściowym naszego dzieła będzie zdechły, na wpół rozłożony szop pracz. Protest ekologów i katoli gwarantowany.

II. Antyklerykalizm

Słynna już kompozycja Doroty Nieznalskiej przedstawiająca męskie genitalia przybite do krzyża jest dziś powszechnie uważana za arcydzieło. Nie ma się czemu dziwić – wszystko, co godzi w ciemny, zacofany fanatyzm polskiego katolicyzmu jest piękne i słuszne. Dowodem tego są także inne pomysły – sutanna ze znakiem SS, Chrystus trzymający szalik „Polska Gola” itp. Zdecydowanie nic tak nie ogranicza twórczego myślenia jak religia, która każe (o zgrozo!) miłować bliźniego. My także stanowczo sprzeciwiamy się podobnym szkodliwym twierdzeniom. Aby dać temu wyraz, nakryjemy nadpsuty czerep naszego szopa moherowym beretem z antenką. Będzie to symbolizowało ogłupianie mas przez media katolickie. Aby przypomnieć katolom ich haniebną historię, w lewej łapce zwierzaka umieścimy tarczę średniowiecznego krzyżowca. Niech pamiętają, ile cierpienia zadali przed kilkuset laty!

III. Feminizm

Jak powszechnie wiadomo, nie ma prócz gejów, lesbijek, transwestytów i akwizytorów bardziej wyklętej grupy społecznej niż kobiety. Płeć piękna została ostatnimi czasy zepchnięta do roli taniej siły roboczej i seksualnej zabawki mężczyzn. Sztuka jest od tego, by powiedzieć stanowcze: NIE! My nasz protest wyrazimy w sposób bardzo wymowny. Weźmiemy lalkę barbie, ustawimy ją na czworaka, a do szyi doczepimy zrobioną z drutu kolczastego smycz. Jej drugi koniec znajdzie się rzecz jasna w prawej łapce szopa-krzyżowca, który będzie od teraz symbolizował także mężczyznę.

IV. Tolerancja

Triada platońska za trzy główne wartości uznaje prawdę, dobro i piękno. Średniowiecznemu rycerzowi przyświecała idea Boga, honoru i ojczyzny. Krwiożercze i zacofane chrześcijaństwo proponowało ogłupionym swoją propagandą ciemnym masom wiarę, nadzieję i miłość. Dzisiejszy, nowoczesny i wspaniały świat już dawno rozprawił się z podobnymi idiotyzmami. Teraz triada ta brzmi: tolerancja, tolerancja, tolerancja. Tolerować należy wszystko i wszystkich. Gejów, lesbijki, transwestytów, feministki i pierogi z grzybami. Każdy, kto na tę tolerancję się zdobyć nie potrafi, jest słusznie piętnowany jako homofob, katol i Polak. Sztuka stała się oczywistym narzędziem walki o sprawiedliwość. My także wszelkim faszystom mówimy stanowcze WON! Aby nasze dzieło stało się już pełnym odzwierciedleniem największych problemów ludzkości, wyposażymy szopa w transparent „zakaz pedałowania”.

V. Rozmaitość środków


Niestety, statyczny zwierzak nie zadowoli wybrednych gustów krytyków kulturalnych. Dziś dzieło nie może ograniczać się tylko do jednej formy przekazu. Prócz obrazu ważny jest dźwięk, ruch, światło. Wzmacnia to wymowę każdej kompozycji i powiększa głębie jej przekazu. Nie martwcie się, możemy osiągnąć ten efekt niewielkim kosztem. Zbliża się Boże Narodzenie, to znaczy tfu!, Gwiazdka się zbliża. Na pewno znajdziecie na strychu jakieś stare, niepotrzebne lampki choinkowe. Owiniemy nimi naszego szopa, by dzięki tej wielokolorowej iluminacji przydać mu uroku i zmusić widza do głębszej refleksji. Do tego dokopujemy jeszcze podkład muzyczny – wystarczy stary magnetofon i kaseta z nagranymi trzaskami, stukaniem i innymi niepokojącymi odgłosami. Zapewni to niepowtarzalny nastrój.

Podsumujmy: mamy stukającego, trzeszczącego na wpół rozłożonego szopa pracza odzianego w moherowy beret, z tarczą krzyżowca w łapce, lalką Barbie na uwięzi i homofobicznym banerem, owiniętego barwną siecią choinkowych lampek. Możemy śmiało wystawić tę kompozycję na najbliższym festiwalu sztuki nowoczesnej. Nagrody posypią się tuzinami. Pozwy do sądu też, ale to tylko przysporzy nam chwały i zapewni wieczne miejsce w panteonie Artystów.

PS: W czasopiśmie „Art. & Buisness” jeden z artykułów poświęconych sztuce nowoczesnej kończy się zdaniem: „artyści bowiem wykazali, że nie są półgłówkami [...], ale polskie społeczeństwo jeszcze do nich nie dorosło”.

Jak dobrze to świadczy o społeczeństwie!

piątek, 13 listopada 2009

Ostateczne rozwiązanie kwestii Dusiołka

Pamiętacie może ten wiersz Leśmiana?

[...]
Zachciało się Bajdale
Przespać upał w upale,
Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,
Czy dogodna dla karku - spróbował obcasem.

[...]
Nie wiadomo dziś wcale,
Co się sniło Bajdale?
Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza;
Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.

Pysk miał z żabia ślimaczy
(Że też taki być raczy!)
A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.
Milcz, gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają!

Ogon miał ci z rzemyka,
Podogonie zaśz łyka.
Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -
Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!

[...]
Sterał we śnie Bajdała
Pół duszy i pół ciała,
Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził -
Wyparskał ją nozdrzami,zmarszczył się i zbudził.

[...]
Rzekł Bajdała do Boga:
O rety - olaboga!
Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,
Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?



Dusiołek według ludowych podań to licho duszące śpiących w polu ludzi. Muszę przyznać, że to jedna z moich ulubionych postaci. W gruncie rzeczy nieszkodliwy, brzydki jak noc przygłup budzi raczej sympatię niż zimne przerażenie. A jeśli jeszcze jest to Dusiołek Leśmianowski - czy może być coś bardziej uroczego niż "pysk z żabia ślimaczy", "ogon z rzemyka" i "podogonie z łyka"? Nie sądzę.

Poczułem się zatem dotkliwie oszukany i zdradzony gdy dowiedziałem się, że mój ulubiony potwór został opisany przez współczesną psychologię jako jakiś SOREMP.

Ma to być sleep-onset REM period, czyli zjawisko halucynacji związanych z paraliżem przysennym (paraliż ten obejmuje nas w trakcie snu, byśmy uciekając przed marą senną nie zaczęli naprawdę biegać po sypialni). W gruncie rzeczy chodzi o sytuację, w której człowiek budzi się tylko częściowo. Niektóre płaty mózgu i mięśnie są pogrążone we śnie, podczas gdy nasz delikwent jako taki się zbudził. Z powodu paraliżu ma problemy z oddychaniem, a aktywność mózgu typowa dla fazy sennej sprawia, że widzi rozmaite potwory siedzące mu okrakiem na klacie (czasem zdaje się mu, że lata lub wychodzi z ciała - rzekome "OOBE"). Czyli Dusiołek jak malowany.

Zaczynam obawiać się, że nauka wkrótce rozprawi się także z innymi bohaterami bajek i podań. Z Puchatka już zrobiła kretyna, tygryskowi przypisała ADHD a Kłapouchemu depresję. Co się stanie, gdy w końcu parszywi naukowcy dobiorą się do Kaczora Donalda? Jakim schorzeniem umysłowym jest Kopciuszek? Upiorność.

Dobrze przynajmniej, że Leśmian o tym nie słyszał. "SOREMP" nijak nie rymuje się do "wołka".

czwartek, 5 listopada 2009

Rogucizmu koszmar liryczny


Na polskiej scenie muzycznej nie brak piosenek ze wspaniałymi tekstami. Setkami można przytaczać strofy dotyczące nieszczęśliwego zakochania, krzywd poniesionych z rąk kochanka/ kochanki, niesprawiedliwości świata. Osoby mniej lubujące się w smutku i żalu znajdą też fragmenciki pogodne, w sam raz do zanucenia w pochmurny, jesienny dzionek.

Mimo wszystko bez wahanie potrafiłbym wskazać, komu należy się laur najlepszego tekściarza. Ten niesamowity człowiek od dawna budził moje żywe zainteresowanie. Z pozoru twardy niczym płyta chodnikowa, męski jak Leo Di Caprio i nieprzenikalny jak buteleczka po syropie. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej jego utworom, możemy usłyszeć ciche brzmienie prawdziwej Poezji, zadumać się nad głębią metafory, zachwycić rzadkim epitetem, przeskoczyć wers razem z wyrafinowaną przerzutnią czy wykrzyczeć cały dręczący nas ból istnienia apostrofą do bóstwa (co najmniej bóstwa!). Tak, tak, dobrze się wam wydaje – mowa o Piotrze Roguckim, frontmanie łódzkiej Comy.

Co jednak, prócz tych środków stylistycznych, tak mnie w zachwyca w tekstach pana Piotra? Ano, ich niepowtarzalność, charakterystyczny i niepowtarzalny styl. Warto przyjrzeć się tym piosenkom, by wychwycić szczególne cechy roguckiej liryki.

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na motywy (czy wręcz toposy) pojawiające się z dziwnie statystyczną częstotliwością. Niemal koronnym ich przykładem jest miasto. Spotkamy je w znacznej części utworów. Czasami stanowi ono jedynie tło („nad miastem różowe łuny pulsują po zmroku”) częściej jednak gra ono role schwarzcharakteru (!). I tak możemy się dowiedzieć, że „to miasto przytłacza jak głaz”, a „w odległych miastach katastrofy chceń”. Nikczemność tych form urbanistycznych wynika perawdopodobnie z ich bezbarwności („w stu tysiącach jednakowych miast”), ja mam jednak na ten temat inną koncepcję. Może silna urbanofobia pana Roguckiego wynika z przeżyć wieku dziecinnego? Mogło się wszak zdarzyć, że jakieś podłe miasto zabrało mu misia albo rozjechało chomika. Możliwe, możliwe.

Pan Piotr to prawdziwy twardziel i na drobne się nie rozmienia. Daleko mu do niewieściej delikatności. Dla niego nie istnieją takie słowa jak „znaczące”, „rozległe” czy nawet „wielkie”. O nie, tutaj wszystko jest "globalne" i "atomowe".

I tak na przykład gwiazdki to nie „przyklejone do nieba świetliki”. Nasz poeta mówi od razu o „tysiącu atomowych gwiazd” (ładny paralelizm do w.w. „tysięcy jednakowych miast”), zaś jeśli mowa o jakiejś detonacji, jest to oczywiście „eksplozja przestrzeni atomowych, determinacja o sile supernowej”. Warto też zapamiętać, że ciemne chmury nad głową to nie zapowiedź mżawki, tylko „znak globalnej niepogody”. Szczyt tego atomoglobalnego kunsztu osiąga Rogucki w epickim zdaniu „z dokładnością atomowej sekundy globalnej”. Wystarczy kilka razy przeczytać ten wers, by znaleźć się w lirycznym niebie.

Czekamy na piosenkę o Hiroszimie, w której tak pięknie mogłyby zostać połączone motywy miejskie i nuklearne.

Jak już zapewne zauważyliście, frontman Comy nie stroni od ultrafuturystycznych zwrotów. Dzięki temu nie sprzeda tam wyświechtanego sloganu o rzewnych czy bobrzych łzach, a uraczy nasz zmysł piękna brzmieniem łez „ultrafioletowych”. Ramy „okrągłego”, „kanciastego”, czy też „nieopisanego” kształtu też są dla niego za ciasne. Wychodzi więc stanowczo poza nie i opisuje nam „supernowy prześwietlony kształt”. To już nie żadna staroświecka dusza, a „każdy proton” (zapytałbym, czemu nie elektron, no ale to nie ja jestem poetą) „tęskni za istotą Absolutu”.

Przedstawiłem zatem formę, powinienem więc przejść do treści. I tu pojawia się problem. Mimo wielokrotnego przedzierania się przez rozmaite atomowe symbole, globalne metafory i gwiezdne porównania pogubiłem się całkiem i trudno mi powiedzieć, o czym śpiewa Rogucki. To wcale nie o takich, jak nasz mistrz, poetach, Fryderyk Nietzsche powiedział, że „macą swoje wody, by się głębszymi zdały”.

Gdzieniegdzie jednak błysnął promyczek zrozumienia i potrafię stwierdzić, że pojawiają się u Piotra motywy miłosne, religijne, najczęściej jednak mamy do czynienia ze smutnymi scenami z życia każdego artysty. Poczucie indywidualizmu i odrzucenia przejawia się zwłaszcza w pięknym fragmencie: „co wycieka w bok lub wyłazi z ram, o tym mówi się: to underground!”. Tak, tak, pan Rogucki wycieka z ram i aż kapię na podłogę.

Tylko czekać, aż ktoś przyjdzie ze ścierką i tę podłogę wytrze.

niedziela, 1 listopada 2009

Psychologia Kwesty

Może się wydawać, że stanie na wychłodzonym cmentarzu, z zimną puszką przymarzająca do dłoni raczej nie sprzyja odkrywczemu myśleniu. Głowę zaprzątają jedynie myśli o palniku acetylenowym do ogrzania skostniałych rąk, a jedyną emocją jest rosnąca nienawiść do ludzi, którzy nie zamierzają wrzucić ci choćby grosika.

Mimo tych niesprzyjających warunków udało mi się jednak zrobić coś wielkiego – położyłem podwaliny pod nową dziedzinę nauki, którą ochrzciłem pięknie brzmiącym mianem psychologii kwesty.

W ogólnym zarysie chodzi tu o sieć interakcji wrzucający-zbierający, zbierający-inny zbierający, wrzucający-inny wrzucający, a także zależności między wiekiem, statusem społecznym, wyglądem a chęcią do wsparcia szczytnego celu drobną monetą. Moje dzisiejsze obserwacje dowiodły ścisłego powiązania tych kwestii, które mam zamiar tutaj przedstawić.

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na to, jakie strategie usankcjonowanego żebractwa są najskuteczniejsze. Zdecydowanie największą wydajność ma zwracanie się indywidualnie do każdego z prośbą o datek. Takiej upolowanej osobie głupio jest odmówić, więc sięga do kieszeni po parę złotych. Muszę jednak przyznać, że osobiście zachowania takiego u kwestujących nie cierpię, więc skorzystałem z tej opcji tylko dla celów badawczych. Przez ok. 10 minut zebrałem w ten sposób ok. 25 złotych, podczas gdy stojąc i milcząc przez minut 45 zdobyłem jedynie o 10 zł więcej. Trzeba pamiętać, by stanąć w miejscu, w którym nie ma żadnego innego zbierającego. Ogólny dochód staje się wtedy niemal o połowę większy.

Kto wrzuca najczęściej? Statystyczny wrzucający to kobieta po sześćdziesiątce. W tej grupie nie miały znaczenia status społeczny czy domniemane wykształcenie – wszystkie babcie są jednakowo szczodre. Inaczej sprawa ma się w przypadku innych kategorii. Raczej nie ma co liczyć na młode małżeństwa i ten typ mieszczan, który wygląda na zurbanizowany dopiero od jednego pokolenia (chciałoby się rzec – ledwo odciągnięty od pługa, ale to nieładne, więc tak nie powiemy). Zauważyłem, że jedynie mężczyźni wyglądający na inteligentnych byli gotowi wspomóc biedne nagrobki datkiem. Charakterystyczny dla naszego pięknego miasta gatunek faceta o nalanym karku i świńskich oczach nawet nie kierował wzroku w moją stronę (chyba że ze spojrzeniem w stylu „co to za kretynizm, lepiej mieć na piwo”).

Kobiety są znacznie bardziej hojne (jedna pani bez zastanowienia wrzuciła okrągłe 20 złotych, pozdrawiam!), hojność ta jednak znacznie nabiera na sile po czterdziestce (ciekawe, ciekawe). Młode damy są bowiem w ogóle nie zainteresowane dobroczynnością, umilają jednak zbieranie kwestującemu, ubogacając doznania estetyczne (których i tak ma dużo, zważywszy na ślicznie oświetlone nagrobki). Oczywiście podział mój odbywał się jedynie przez ocenę wizualną – za wykształconych brałem ludzi tak właśnie wyglądających, co może wydać się dziwne, ale na ogół się sprawdza.

Warto podkreślić, że wrzucenie pieniążka przez jedną osobę często motywuje inne, które również chcą podkreślić swój status społeczny. Na ogół starają się one przebić poprzednika (to samo zjawisko widzimy, gdy kupimy sobie nowy samochód, po tygodniu sąsiad i tak będzie miał lepszy).

Renowacja nagrobków nie jest niestety idealnym celem na kwestę. Co innego, gdyby chodziło o biedne kotki (można liczyć na wsparcie dzieciarni), biedne dzieci lub biednych w ogóle. Niektórzy tylko czytali napis na puszce i przechodzili obojętnie obok, uznając, że to bez sensu. Zbierać na jakieś stare kamienne kloce? Po co to komu? Na szczęście znaleźli się ludzie, których los zabytkowych pomników jednak obchodzi. Duża grupę stanowili też tacy, którzy wrzucali monetę nawet nie patrząc, na jaki to cel (bo można zrobić raz w roku coś dobrego, nieważne, komu i czemu). Inni robili to z wyżej wymienionej przyczyny – dla prestiżu. Zdarzył się też jeden przypadek wyjątkowy, który może nie ma znaczenia statystycznego, ale wydał mi się ciekawy. Jedna pani (którą pragnę tutaj niniejszym ciepło pozdrowić!) zauważywszy, że z zimna zacieram ręce, podarowała na szczytny cel pięciozłotówkę, mówiąc: „ojej, masz chłopczyku, ty tutaj tak marzniesz”. Mam nadzieję, że Pan Bóg wynagrodzi ten akt litości i skróci jej czas kwestowania w czyśćcu o godzinę.

Z całej nauki, nazwanej przez mnie psychologią kwesty, można wyodrębnić osobną gałąź – psychologię kwestującego. Miałaby ona za zadanie odpowiedzieć na pewne zasadnicze pytanie. Czemu zziębnięty, ogrzewany tylko przez blady ogień listopadowego słońca człowiek z puszką doszukuje się nieistniejących zależności w chaosie zalewającego cmentarz potopu ludzi? Zdaje mi się, że odpowiedź ta byłaby także rozwiązaniem innej zagadki: dlaczego ludzie dopatrują się porządku i sensu w całej sieci przypadkowych, niepowiązanych zdarzeń, nazywając to przeznaczeniem lub Opatrznością? No, to dobre pytanie.