Bohater jednego z opowiadań Nabokova, rozwikławszy przez przypadek zagadkę istnienia, wariuje.
W przeciwieństwie do niego, Pan Metaferejn nie zauważył u siebie najmniejszych choćby objawów szaleństwa. Nie ślini się, nie wydaje dziwnych dźwięków, wyraża się w miarę logicznie. Nie ma halucynacji i urojeń. Wygląda na absolutnie zdrowego człowieka. Dziwny to stan w przypadku kogoś, kto podobnie jak postać ze wspomnianego opowiadania poznał wszystkie tajemnice egzystencji.
Dokonał tego jednak nie przez przypadek. Rozwiązanie było wynikiem długich przemyśleń, badań, obserwacji i owocem niezliczonej liczy lektur, z których każda nieznacznie zbliżała go do osiągnięcia celu. Proces był powolny, żmudny. Pan Metaferejn nieraz miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Po wielu latach poszukiwań miał w głowie tylko dziwną mozaikę, tysiące rozsypanych i niepowiązanych ze sobą elementów. Całość niespodziewanie połączyła się w jedno pewnego październikowego wieczoru, gdy w niewielkiej wiosce pod Uteną po raz pierwszy i zapewne ostatni rozegrał zwycięską partię szachów.
Nie warto wnikać, jak to się stało. Pan Metaferejn sam tego nie wie i wiedzieć nie chce. Wystarcza mu świadomość, że osiągnął zamierzony cel.
O ile tak często przejmujemy się losem nieboraków szukających swojego miejsca w świecie, poświęcamy im całe dzieła sztuki, o tyle nikt chyba nie współczuje ludziom, którzy odkryli wszystko, co było do odkrycia. Wydaje się nam zapewne, że można im tylko zazdrościć. O niesłuszności takiego poglądu przekonał się na własnej skórze nasz bohater. Choć w jednej chwili zrozumiał świat, radość nie trwała długo.
Okazało się bowiem, że rozwikłana zagadka stała się po prostu nudna. Życie pozbawione uroku tajemnicy i przejrzane na wskroś straciło na jakiś czas jakikolwiek urok. Idąc do szkoły Metaferejn mógł już tylko zastanawiać się, co zje dziś na obiad albo jakie pytania padną na sprawdzianie z matematyki. Rozważania filozoficzne zaś miały w tym momencie sens równy wymyślaniu na nowo twierdzenia Pitagorasa.
Obecnie znajduje się w stanie stagnacji. Znalazł sobie nową, tymczasową rozrywkę: zadaje sobie i rozwiązuje na co dzień rozmaite małe zagadki w stylu: co jest za rogiem? W myślach koloryzuje rzeczywistość, zamieniając pana stojącego przed nim w kolejce w wybitnego szwedzkiego skrzypka. Wyznacza sobie cele i pasje, postanawiając poznać i sfotografować wszystkie gatunki motyli fruwające po jego ukochanym bagnie. Tak naprawdę jednak ciągle ma cichą nadzieję, że znajdzie się w końcu jakaś większa tajemnica, której dotąd nie odkrył.
A zanim ją znajdzie, ja postanowiłem zawiesić na czas jakiś prowadzenie bloga. Nie jestem w stanie znaleźć czegoś, co warte by było opisania, trudno też w obecnym stanie zająć się roztrząsaniem rozmaitych egzystencjalnych kwestii – jeszcze, nie daj Boże, odkrylibyście to, co odkrył Pan Metaferejn i świat stałby się obrzydliwie nudny.
A tak na poważnie - zauważyłem, że gdzieś mniej więcej od notki o szopie (a może już od Rogucizmu, który uważam jakoś za swój najlepszy tekst tutaj) mocno obniżam loty, ostatnie wypowiedzi zaś mogę już śmiało uznać za kompletną porażkę. Dlatego więc, aby zapobiec dalszej autodegradacji, na jakiś czas kończę z pisaniem. Mógłbym w zasadzie zmienić tematykę i zająć się opisywaniem codziennych przeżyć. Takie zapiski mają jednak racje bytu wtedy, gdy przedstawiają bądź to proces zmian na lepsze, bądź to powolne staczanie się autora. W innym razie stanowią tylko pamiętnikarski bełkot pozbawiony motywu przewodniego. A że pierwszy przypadek został już świetnie opisany przez Augustyna w „Wyznaniach”, a o drugim poczytać możecie sobie na... no, gdzieś możecie, to ja nie będę się powtarzał.
No, nie płakać mi tu tylko. Miesiąc - dwa i wracam.
środa, 23 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jak za ten miesiąc nie wrócisz, to zrobię Ci taką niespodziankę, że świat na nowo stanie się ciekawy! :P
OdpowiedzUsuńNie chcę. Ale jeśli masz się staczać, to może i racja?...
OdpowiedzUsuń