poniedziałek, 18 stycznia 2010

Dagerotyp



Światło w przedziale co jakiś czas gaśnie i twarz siedzącej naprzeciw mnie kobiety co rusz osuwa się w ciemność. Trwa to kilka sekund. W mroku widzę tylko, jak podnosi głowę znad książki – zapewne wpatruje się niecierpliwie w zepsutą świetlówkę. Po chwili jasność wraca i moja towarzyszka podróży wraca do lektury.
Staram się niepostrzeżenie oderwać delikatną powłokę dziewczyny od rzeczywistości, nadać jej odpowiedni odcień i zamknąć raz na zawsze w słowach. Wpatrując się w skupioną twarz zastanawiam się, co wziąć, a co pozostawić.

Pominę z pewnością kilka niedoskonałości jej bladej cery (zupełnie niepotrzebnych), lekko skrzywiony grymas twarzy i źle nałożony makijaż. Nie przeniosę też tytułu książki – jakiegoś tandetnego romansidła – a włożę jej w dłoń krótkie opowiadanie, nabokovski „Nabór”.

Rozmyję w opisie granatową spódnicę i białą bluzkę, umieszczając jedynie zwięzłą wzmiankę o błękitnej, zwiewnej sukience (zabieg ten będzie wymagał usunięcia zza okna lśniącego śniegiem zimowego zmierzchu i zastąpienia go ciemnością letniej nocy, ale to nic). Ustawię zaś ostrość na twarz: niebieskie (nieco rozjaśnione) oczy i uśmiechające się co jakiś czas usta.

Odmówię miejsca w przedziale młodemu, ogolonemu na jeża jegomościowi, który ze swoją nijakością wydaje się kompozycyjnie bezużyteczny. Babci, siedzącej koło niebieskookiej, odbiorę gazetę popołudniową i delikatnie złożę w jej pomarszczonych dłoniach najbardziej babciny atrybut – prolog do robionego na drutach szaliczka.

Konduktora, który właśnie wsunął do środka przedziału swą konduktorską twarz, nauczę dobrych manier. Przyciszę trzask towarzyszący rozsuwaniu oszklonych drzwi. Zastąpię jego kanciastą w formie ”kontrolę biletów, dobry wieczór” bardziej ludzkim „witam, bileciki były już sprawdzane?”. Odpowiedź – zbiorowy pomruk - przekształcę w wypowiedziane z uśmiechem „tak” dziewczyny.

Z kilku zaś przypadkowych, pozbawionych wyrazu i znaczenia kontaktów wzrokowych z nieznajomą utkam sieć uśmiechów i przelotnych spojrzeń. I oczywiście przedłużę nieco wypływającą z zepsutej świetlówki ciemność, by pozwolić tajemnicy na jej tajemnicze działanie.

I nagle, w połowie aktu tworzenia, dziewczyna niespodziewanie wstaje z miejsca. Moja wyobraźnia nie jest w stanie za nią nadążyć. Rozpływa się w powietrzu błękitna sukienka, opowiadanie trzymane w dłoni znów staje się tanim romansidłem. Przy drzwiach materializuje się bezbarwny jegomość, a śnieg tryumfalnie powraca na należne mu miejsce za oknem. Jedynie babcina robótka, która zdążyła się niepostrzeżenie przystroić w szaty rzeczywistości, nadal tkwi tam, gdzie ją pozostawiłem.

Niebieskooka sięga na półkę po bagaż. Dalej wszystko dzieje się szybko – nakłada płaszcz i wychodzi, pozostawiając po sobie zapach tanich perfum i pożegnalne „dobranoc”. Znika w mrocznej czeluści pochłaniającej ludzi, których właśnie widzieliśmy po raz ostatni. Ale ja już uwieczniłem ją, niczym na dagerotypie, gdzieś pomiędzy światłem w przedziale a ostatnią kropką.





(Panią w niebieskiej sukience pożyczyłem z obrazu Cézanne'a, może się nie obrazi)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz