piątek, 5 marca 2010

Śniadanie z Bogiem

Mój Bóg pochyla się nade mną.
- Wstań - mówi, choć za oknem ciemno
I sen domaga się puenty.
Sam nie zna snu, więc mnie pogania
Do mycia zębów, do śniadania,
Siłą perswazji i zachęty.


Tak śpiewał Kaczmarski. A ja – muszę zbudzić się sam. Sam zmuszam się do otwarcia oczu, ciągle sklejonych snem. Sam wstaję, myję zęby, parzę herbatę i siadam do stołu. Dopiero wtedy, nie wiadomo skąd, dosiada się do mnie On. Dawniej rozmowny, teraz milczy. Bo i o czym gadać, gdy z tą naszą wiarą w siebie nie jest najlepiej? Żaden z nas nie jest pewien istnienia drugiego, więc lepiej siedzieć cicho. Przytłacza nas ciągłe ryzyko, że odezwiemy się – do próżni. A to pierwszy zwiastun obłędu.

Nie ma ze mną łatwo. Zwłaszcza ostatnio, gdy nieustannie spychany jest przeze mnie w nicość, w której Jego nieskończoność absolutnie nie chce się zmieścić. Ciasno Mu, więc ciągle przychodzi nad ranem, uparcie próbując dowieść mi swej realności, bym wreszcie mógł spokojnie odezwać się doń przy śniadaniu.

Jedno muszę Mu przyznać – jest mistrzem delikatnej perswazji. Nie ucieka się do efektownych sztuczek – przywracania wzroku ślepcom, leczenia trędowatych, zamiany wody w wino. Jego metody są znacznie bardziej subtelne. Ot, na przykład sprawi, że autobus spóźni się razem ze mną. Usadzi mnie akurat obok NIEJ na ławce. Podsunie książkę stanowiąca odpowiedź na jakąś nurtująca mnie kwestię. Lub też po prostu błyśnie mi słońcem po oczach.

Takim wątłym arsenalikiem dysponuje w nierównej walce z brytyjskimi biologami (za wszelką cenę usiłującymi zaszufladkować Go jako niebezpieczne urojenie), całą armią psychologów i nieścisłościami w świętych księgach. Mam z tym duży problem. Gdy zagłębię się opasłe tomy Jego bezwzględnych adwersarzy, trudno mi, wśród rozplatanych tęcz i samolubnych genów znaleźć choć cień oka wpisanego w trójkąt. W takich chwilach niebo pustoszeje, życie nieodwołalnie kończy się śmiercią, a przy stole panuje niezręczna cisza.

On jednak nigdy nie daje o sobie całkiem zapomnieć. Gdy próbuję oswoić się z myślą o jednorazowości istnienia, wplątuje mnie w sieć niesamowitych zbiegów okoliczności, nieśmiało sugerując, że świat być może nie jest tak nudny, jak by się mogło wydawać. A ja po cichu sprzyjam Jego usiłowaniom.

Kiedyś było oczywiście inaczej. Był, na pewno. Siadał, uśmiechał się, zaczynał rozmowę. Mówiłem Mu, co jest nie tak, co trzeba zrobić („i żeby jutro była ładna pogoda, i o zdrowie dla mamytaty”), a On z uśmiechem kiwał głową, że da się zrobić, że żaden problem. Opowiadał, że Tam jest pięknie i żeby nie bić brata i siostry. I może przez to, że nie zawsze słuchałem – zaczął znikać, najpierw sam z siebie, a potem pomagali Mu w tym inni, aż znikł zupełnie i nic nie zapowiadało, że w ogóle wróci. Ale wrócił, milczący i smutny i trwa tak do dziś.

Wypadałoby w końcu jakoś się określić, że „tak”, albo „nie”, bo co to za stan, gdy nie wiem nawet, czy Jego wątła, półprzezroczysta postać nie jest zwykła iluzją, jakich wiele. A jednak ciągle rozumiem ani tych, którzy bezrefleksyjnie przyjmują fakt Jego istnienia, nie wątpiąc ani przez chwilę, ani tych, którzy ostatecznie się z Nim rozprawili. Trwałe opowiedzenie się po jednej ze stron wydaje mi się ciągle jakoś sprzeczne z ludzka naturą.

On tymczasem raz pojawia się, raz znika. Niekiedy staje się wyraźniejszy, kiedy indziej blednie niemal zupełnie i zaczynam wątpić, czy w ogóle jest do kogo się nie odzywać i z kim milczeć. Zaraz jednak realnieje i znów cisza przytłacza nas obu. Przypomina nieco wiadomość nadawaną Morsem. Może jest tak, jak mówiła Olga Tokarczuk, że „raz jest, raz jest go mniej, ale czasem nie ma go wcale. Bóg bowiem przejawia się nawet w tym, że go nie ma”.

Ale - kto wie? Być może w końcu któryś z nas przerwie w końcu milczenie, i sięgając po masło powie drugiemu „wierzę”. Albo choćby „smacznego”.

1 komentarz:

  1. Tak właśnie myślałam, że na trzeźwo się nie da... I przypuszczałam, że zmienisz zdanie.
    Dzisiaj przyszedł na godzinie wychowawczej w postaci pięknej pani studentki z ankietą, w której kazał mi decydować, a ja czułam, że co bym nie napisała, skłamię. Tak to z Nim jest. Chyba bardziej lubiłam, kiedy przychodził jak grom z jasnego nieba i pchał nas na specerki do braciszków. Albo znów coś sobie wmówiłam.

    OdpowiedzUsuń