Tik. Pierwiastek z trzech silnia razy logarytm przy podstawie 498 z 4546. Tak. Podzielić przez trzydzieści razy cosinus alfa razy wariacja bez powtórzeń. Tik. Dwanaście razy trzy. Tak. Już prawie, już momencik. Tak. Cholera, błąd...
- Sorze, zrobiłem! – Miłość usłyszała zza pleców ohydny głos Dziadka Przypadka.
- Zapraszam do tablicy – odparł profesor.
Znowu był pierwszy. Zawsze był pierwszy. Zawsze rozwiązywał zadania z Sensu Istnienia przed Miłością. To znaczy w ogóle potrafił je rozwiązać. I to błyskawicznie. Ona siedziała nad wzorkami kilka godzin i zawsze wychodziła jej sprzeczność.
Przypadek szybko pokrył tablicę swoimi hieroglifami. Kreda stukała co chwile w zieloną powierzchnie. Stuk, stuk, szur szur , brzdęknięcie o blaszana listewkę. Wynik: S(ż) = 0.
- Ocena celująca – powiedział profesor.
Dzwonek.
Miłość spakowała książki i naburmuszona wyszła z sali. Koniec na dziś. Przecięła wielki hall Uniwersaltetu i wyszła na zewnątrz. Słońce oślepiło ją na moment. Gdy odzyskała zdolność widzenia, oczom jej ukazał się straszny widok: na środku szosy biegnącej przed budynkiem uczelni siedział mały, śliczny biały kotek. Miał prawdopodobnie złamaną łapkę. Nim nasz bohaterka zdołała głębiej rozważyć tę sytuację, zza rogu wyjechał czarny motocykl Dziadka Przypadka.
Podjęła natychmiastową decyzję. Rzuciła torbę i pędem ruszyła w stronę zwierzaka. Muszę go uratować – myślała w duchu. Warkot motoru był coraz bliższy. Gdy wbiegła na szosę, stawał się ogłuszający. Jeszcze cztery kroki, jeszcze trzy. Dwa.
Huk silnika, cichy plask. Krew kotka rozbryzgał się na wszystkie strony. Miłość z przerażeniem zauważyła strzępy kociego mózgu na białej spódnicy.
Tym razem miała pecha. Motocyklista odwrócił się. Zdążyła uchwycić jeszcze jego jadowity uśmiech, nim zniknął za zakrętem.
Cóż za parszywy dzień! Nie, nie poddam się – zmotywowała się Miłość. Jeszcze dziś dopnę swego.
Ruszyła w dół ulicą. Nie minęło wiele czasu, gdy ujrzała uroczą parę spacerującą w cieniu rosnących przy drodze lip. Tak, to było to. Trzymali się za ręce, patrzyli sobie w oczy. To jest SZCZĘŚCIE. Niech się schowa ten cały Przypadek. On nigdy nie potrafił obdarzyć kogoś czymś tak niesamowitym. Nigdy.
Niespodziewanie zawiał wiatr. Miłość zauważyła niewielki świstek papieru, który podmuch przerzucił z przeciwnej strony ulicy na tę, po której szli narzeczeni. Mężczyzna schylił się, podniósł go... i zawył z uciechy.
- Haaaaaaa! Czy wiesz, co to jest? Cóż za traf, co za szczęście! Kupon Lotka!
- No i co z tego? – zapytała zdziwiona kobieta.
- 15 89 68 29 18 22! To wczorajszy wynik Multilotka. Jestem bogaty, rozumiesz, bogaty!
Zaczął tańczyć na środku ulicy i śpiewać „If I were a rich man”.
Znowu wygrałeś, Przypadek – pomyślała Miłość zrezygnowana. Dobrze wiedziała, jak to się skończy. On zostanie milionerem i szybko znajdzie sobie inną. Ładniejszą i w ogóle.
Nic, tylko rzucić się z mostu – pomyślała nasza bohaterka, wpatrując się w mętne wody rzeczki Pantarei. We wszystkim jest lepszy. Obliczy sens życia, rozjedzie kotka, podaruje komuś dwadzieścia milionów. A co ja bidna mogę?
- Oj, możesz, możesz – obok niej niespodzianie zmaterializował się Dziadek Przypadek. Podpierając się na lasce z rączką w kształcie głowy pudla, wpatrywał się w nią z uśmiechem.
- Co niby? – odparła zaskoczona.
- Widzisz, gdyby nie ty, nie miałbym nawet komu podrzucać kuponów totka.
ja tylko jedną uwagę mam:)
OdpowiedzUsuńco do tego kotka...
jesteś pewny, że to był motocykl, a nie biała toyota? ;) i że kierowcą czasami nie była...
NIEEEEEEEEEEEEE, nie zgadzam się, jesteś obrzydliwym małym potworem!! Jak tak można!! Liberum veto, per aspera ad astra i ignavis semper feriae!!
OdpowiedzUsuń