
Zakładając tego bloga miałem jedno postanowienie: nie pisać o swoim życiu. Organicznie niemal nie cierpię taniego ekshibicjonizmu i wywlekania przed ciekawskie oczy publiczności ochłapów codziennej, nudnej autobiografii.
Obrzydzenie to jednak dotyczy oczywiście innych, Sam prędko poczułem, że chęć pisania o sobie staje się coraz silniejsza. Zagłuszałem ją, zamykałem w przepastnych lochach świadomości, a ona i tak wyciekała, wracała na swoje miejsce i nie dawała mi spokoju. Więc po cichu, niepostrzeżenie, zacząłem to swoje życie przemycać, ot, wprowadziłem je na polankę jednego czy dwóch akapitów, czasami nawet cała notka ostentacyjnie wymachiwała elementami żywcem wyjętymi z mojej płaskiej i nudnej egzystencji.
Dzień dzisiejszy jednak – moje osiemnaste urodziny – stanowi dla mnie jedyną w swoim rodzaju okazję do spuszczenia autobiograficznego ogara z łańcucha. Dam mu się wyhasać po poniższych wersach, zanudzić Was na śmierć i sprawić, byście z zażenowaniem wyłączyli stronę i przeszli do czytania komentarzy na Onecie. Jest to jednak tekst, który pisze wyłącznie dla mnie i dla mojego ukrytej potrzeby ekshibicjonizmu. Miło mi jednak będzie, jeśli zechcecie pozostać i dowiedzieć się kilku zbędnych i nieciekawych faktów o moim zbędnym i nieciekawym żywocie. Nie będzie żadnych skandali i skandalików, comming outów czy pikantnych szczegółów. Nie mam kochanki, nikogo nie zabiłem i poza przelotnym romansem z carską ochraną nie współpracowałem z żadnymi służbami bezpieczeństwa. Ci, którzy oczekiwaliby podobnych smaczków, mogą wstać i wyjść już teraz.
A zatem.. Khe, khe... Nazywam się Mateusz!
Zaczniemy oczywiście od mojego dzieciństwa. Jeśli chcecie uzyskać jakiś jego obraz, wyobraźcie sobie prześliczne pacholę o anielskich blond lokach, hasające po ukwieconych łąkach, oglądające z dziecięcą ciekawością ptaszki i kwiatki, łapiące żabki na cudownych polanach Gotówki...
Tak, tak, mam nadzieję, że nie daliście się nabrać. Nigdy nie interesowały mnie kwiaty.
Reszta odpowiada rzeczywistości. W 1996 rodzicie (a ściślej: tato) wpadli na wspaniały pomysł i kupili starą chatkę w wiosce położonej w sąsiedztwie bagna, stanowiącego rezerwat przyrody. Ta bliskość natury, połączona z przyrodniczym wykształceniem (i zacięciem) matki, musiała w umyśle czterolatka doprowadzić do dewiacji i niebezpiecznych w jego wieku odchyleń. I tak, zamiast zbierać naklejki z Del Piero czy uczyć się marek samochodów, nasz mały Mateuszek chłonął atlasy ptaków, nie rozstawał się z lornetką, a poszedłszy do szkoły lubował się w poprawianiu nauczycielki, która myliła sikorę bogatkę z ubogą. W swoim dzieciństwie interesował się jeszcze statkami, Indianami, II wojną światową i Bóg wie czym, ale to właśnie awifauna odcisnęła w jego głowie trwałe piękno.
Niedobrze by było, gdybyście wyszli teraz, mając w głowie obraz chłopca – odludka, który zamiast bawić się z kolegami na podwórku, rozwijał swoje ornitologiczne pasje. O nie, grało się w piłkę, latało z drewnianymi karabinami i mordowało nieprzyjaciół bez litości.
Nawiasem mówiąc: mniej więcej w wieku sześciu lat powołałem do życia pierwszy utwór epicki: bajkę o wierzbie. Rzeczona Wierzba była niemożebnie zła, lecz na szczęście przechodzący leśną ścieżką Borsuk przywrócił ją cnocie. Sequel, o sarence, która nie wiedziała, jak mieć dzieci (sic!), na szczęście nie powstał, ale złowrogie nasienie grafomanii zakiełkowało. Niemal dziesięć lat później obrodziło pierwszymi opowiadaniami fantasy, tak rozkosznie kretyńskimi, że chyba kiedyś je opublikuję. Dalsze efekty widujecie co jakiś czas na blogu i przyznam, że każdego z nich wstydzę się już następnego dnia.
Podstawówka minęła mi sielsko, a po niej nastąpił wspaniały okres gimnazjalnej, wczesnej nastoletniości, który upłynął na pierwszych młodzieńczych miłościach, poznawaniu siebie i świata w gronie oddanych przyjaciół.
Powyższy opis jest nie tylko szmirą w najgorszym wydaniu, ale także jawną i bezczelną blagą. Po pierwsze - nie było żadnych miłości, tylko MIŁOŚĆ, jedna, wielka i długa jak ta notka (i podobnież nudna, co trzeba stwierdzić z perspektywy czasu). Ciągnęła się za mną już od czwartej klasy podstawówki, a skończyła w liceum, niezmiennie nieszczęśliwa, przyprawiająca o rozpacz i tak głupia, że nic więcej o niej nie powiem.
Po drugie, gimnazjum było – nie bójmy się tego słowa – epicko obrzydliwe. Obrzydliwi byli ludzie (by oddać im należyta sprawiedliwość napomknę jeszcze o prymitywizmie, wulgarności i wulgarnej, prymitywnej brzydocie), obrzydliwa była nauka, obrzydliwe przerwy i obrzydliwe lekcje. Obrzydliwość kapała ze ścian, tworzyła kałuże na podłodze wąskiego korytarza i trzeba było nie lada akrobatycznych zdolności, by w takie bajoro nie wdepnąć. Oddychało się obrzydliwością, obrzydliwość kleiła się do ciebie, dźwięczała w uszach niczym upiorna melodia, mdliła ohydnym, ciągłym posmakiem obrzydliwości.
Ale, w gruncie rzeczy, nie było najgorzej.
Lecz tutaj Wasz ulubiony Autor się zmęczył. Tak, celowo użyłem tego zwrotu, jestem Waszym autorem a Wy jedynie wytworem mojej wyobraźni, drodzy czytelnicy, bo wątpię, by ktokolwiek rzeczywisty dotrwał do tego miejsca mego nudnego elaboratu o sobie samym. Ja jednak muszę mieć jakieś audytorium, bez publiczności milknę, markotnieję, pióro wypada mi z rąk. Niech będzie to choćby widownia urojona, aby ktoś czytał, ktoś oceniał, ktoś – być może – zachwycał się tym, co piszę.
Zmęczyłem się, napisałem dużo i tak naprawdę nic o sobie nie powiedziałem. Nie było ani słowa o Kubie, o Oli, pokoju na poddaszu i o Władcy Pierścieni. Nie było też wybornej hecy z łyżką i starym fotelem...
I nie będzie! Będzie za to dalszy ciąg monotonnej, autobiograficznej wyliczanki. Gotowi? A zatem – naprzód!
Na czym skończyłem? Ach, tak. Koniec gimnazjum przyniósł wielką rewolucję, a ściślej mówiąc: obóz ekologiczny, na którym nasz bohater poznał nowych ludzi, rozszerzył sobie nieco horyzonty i zapałał nową, nieujarzmiona miłością do Matki Natury. I nie, nie chodzi tu o żadne głupie słowa kończące się greckim przyrostkiem "philia”. To było najczystsze, platoniczne umiłowanie przyrody.
A potem liceum, które po ciasnej, gimnazjalnej klatce było tym, czym dla orła są otwarte przestrzenie. Tu wszystko nabrało prawdzie epickiego (bardzo lubimy to słowo, nie?) rozmachu: jeśli uczucia – to rozrywające serce, jeśli przyjaźnie – to na całe życie, jeśli klęski – to miażdżące, jeśli sukcesy – to w chwale, glorii i oczywiście z wieńcem laurowym na końcu. Można by o tym fragmencie mojego życia napisać dziesiątki powieści. Każda pełna namiętności, wzlotów, upadków, walk, wielkich słów, każda trzymająca w napięciu do ostatniej, zroszonej niewieścimi łzami stronniczki, każda chwytająca za serce i każda niemożebnie tandetna.
Tak, teraz, gdy już wszyscy sobie poszli (nawet moi urojeni czytelnicy pokręcili głowami z niesmakiem i rozpłynęli się w otchłaniach mojej chorej jaźni), mogę sobie do woli fantazjować, wyolbrzymiać, uepicczać (neologizm mojej wątpliwej produkcji - „czynić epickim”). Ale dość tego galopu, pora nieco okrasić ten portret mojej skromnej osoby, zabrać głos naszej kochanej Klio i powiedzieć o sobie coś, co nie wynika z samych tylko suchych faktów, rzucić kilka nieciekawych ciekawostek. Za mną, nieistniejący Czytelniku!
Jestem absolutnym egocentrykiem. Gdyby przeanalizować moją mowę codzienną, okazałoby się, że wyraźną jej dominantę stanowią słowa typu "ja, moje, mnie" (choć wyrazy takie jak "generalnie", "epickie", "wyborne" i "heca" uparcie depczą im po piętach). Żyję wyłącznie dla siebie i jedyna rzecz, która mnie interesuje, to ja sam. Pałam do swojej osoby czystą i szczerą miłością. Kto mi nie współczuje, ten nie wie, jak trudno kochać świnię.
Jestem po uszy zakochany w rzeczach pięknych. Nie ważne, czy jest to książka, widoczek czy przedstawiciel homo sapiens. Zdarza mi się stanąć na środku ulicy i gapić w światło na murze, dąb zimowy albo ptaka o mniej lub bardziej znanym imieniu. Z szoku po minutowej rozmowie z piękną damą leczę się przez kilka dni.
Jestem chorobliwie nieśmiały. Panicznie boje się dziewczyn, które mi się podobają, a one panicznie boją się mojej nieśmiałości, co daje w efekcie urocze pasmo porażek na tle uczuciowym, ściany rozpaczy,przepłakane noce i... znowu daliście się nabrać!
Jestem bezwzględnym wrogiem uogólnień, filozofii i wszelkich ideologii.
Jestem ostatnim cynikiem.
Jestem.
A poza tym: uwielbiam pierogi z mięsem; nie spodobał mi się Akropol; lubię być sam w tłumie; nie śmieszą mnie kabarety; film dopuszczam do siebie tylko w formie płytkiej rozrywki; uznaję zapach księgarni za zapach najpiękniejszy; zawsze dbam o to, by nie pobrudzić nowej książki; nie jestem zdolny do euforii; boję się ciasnych pomieszczeń; kocham bezwzględnie Nabokova; ubarwiam i koloryzuję niemal wszystko, co mówię; najlepszy dzień mojego życia miał swoje piękne miejsce 22 lipca 2008 roku; uwielbiam rower.
Oto i ja. Pora przypiąć autobiograficznego ogara do łańcucha. Do nogi, Azor, pan wraca do domu. Jest tam jeszcze ktoś, po drugiej stronie? Gratuluję wytrwałości i obiecuję, że nie dożyję następnych osiemnastych urodzin. Nie będzie już więcej żadnych nudnych podsumować, sentymentalnych bzdur i ekshumowania trupa przeszłości.
Czego się dowiedziałeś, to Twoje, drogi czytelniku. Nie ręczę, że wszystko, co tu przeczytałeś, odpowiada prawdzie tak, jak odpowiadać powinno, Mój wewnętrzny Piłat jednak umywa ręce, uśmiecha się szyderczo i, jak zawsze, pyta: czym jest prawda?
A czym - prawda o sobie?
Ach, byłbym zapomniał - oczywiście nie było żadnej hecy z łyżką i starym fotelem.
Ty stary ściemniaczu! Ja bym napisała o Tobie coś zgoła innego. Lubisz drożdżówki z makiem i jesteś... no wiesz.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle- eeej, gdzie jest napisane, że JA robiłam to zdjęcie?
a nawet wiem, co to było 22 lipca,poza manifestem, tylko nie wiem, czy to taki fajny dzień był, no bo wiesz...:)
OdpowiedzUsuńa nie napisałeś nic w autobiografii swojej, że masz rodzeństwo, jak to tak, to ważny element,ktoś przecież Cię na ten obóz zabrał ze sobą:)
najlepszego raz jeszcze!:)
Nie napisałeś bardzo istotnej (i jednocześnie chyba jedynej pewnej) rzeczy - jesteś niemiłosiernie wysoki!
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego, duży rośnij.
Nie napisałeś jak bawiłeś się w obóz koncentracyjny, nie lubię Cię.
OdpowiedzUsuń1. czujesz obrzydzenie do bloga swojej siostry?
OdpowiedzUsuń2. na zdjęciu wyglądasz, jakbyś dystyngowanie trzymał cygaro.
3. jestem Twoim idealnym wyimaginowanym czytelnikiem - dobrnęłam do końca!
1. eee yyy khhyym nie, skądże!
OdpowiedzUsuń2. to fajka, najprawdziwsza
3. gratuluję, współczując