czwartek, 22 października 2009

Książki najgorsze


"Donald spojrzał Chryzopryzie w oczy i rzekł:
- Jesteś miłością mego życia, Chryzopryzo!
- Jesteś miłością mego życia, Donaldzie!
- Woda wrze w temperaturze 100 stopni Celsjusza!
- Laminina to białko należące do glikoprotein o masie 240 kDa !
Niespodziewanie rozmowę przerwał im Jarosław. Ten niski, czarny Żyd-pederasta rodem zza Wołgi jak zwykle wprowadzał w życie jakiś zdradziecki plan. Uknuł niecny spisek, mający na celu ostateczne zniszczenie miłości między Donaldem a Chryzopryzą. Nie ma sensu wyjaśniać, o jaki spisek chodzi. Był Żydem, więc musiał być to spisek niecny.
- Oto nadchodzi kres wielkiej miłości! Nareszcie doczekałem się wendetty, za okres permanentnej, eminentnie pejoratywnej nostalgii za czymś bliżej nieokreślonym, spotęgowanej przez konstruktywistyczny komplikacjonizm, będący implikacją waszych poczynań!

Niechybnie doprowadziłby do śmierci bohaterów, gdyby z nieba nie zleciał nagle wampir Charlie, wysoki, piękny i przystojny blondyn o niebieskich oczach.
- Stój, drapichruście! – zawołał.
- Czemuż mam przystanąć? – odparł wyżej wspomniany drapichrust.
- Bo jesteś zły, a ja przybyłem Cię zgładzić.
- Ojej!

Po czym wampir zabił Jarosława i odtąd żyli długo i prawie-szczęśliwie. Prawie, bo między trójką bohaterów na pewno doszłoby do sporów i niesnasek na tle emocjonalno-seksualnym, ale w końcu wszystko i tak skończyło się happy endem. Koniec.

A nie, jeszcze ostatnie słowa Donalda:
- Dobro jest dobro, a zło jest złe!
I odpowiedź Chryzporyzy:
- Zaiste! Nie każde drzwi mają klamkę. Od nas zależy, czy pójdziemy tymi, które mają klamkę.
No i jeszcze Donnie, dla uzupełnienia:
- Ale pamiętaj, że miłość zawsze podpowie nam właściwie rozwiązanie!"


Nie słyszę braw? No, już lepiej. Tak moi drodzy, to właśnie była powieść idealna. Idealna z punktu widzenia statystycznego polskiego czytelnika. Czytelnik taki jest hybrydą nastolatki, przeciętnego przedstawiciela klasy średniej, gospodyni domowej, woźnej lub księgowej oraz przeintelektualizowanego nastolatka.
Jest to rzecz jasna powieść idealna w sensie statystycznym, tj. każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Wbrew przysłowiu, że jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził, narodził się ktoś, kto wszystkim dogodził i tym kimś jestem ja we własnej osobie.
Jako że moje dzieło może wydawać się nieco chaotyczne, omówię po kolei wszystkie znajdujące się w nim ważne z perspektywy polskiego czytelnika elementy, by każdy mógł docenić to małe arcydziełko.

1. Jednowymiarowość.
"Był Żydem, więc musiał być to spisek niecny"

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, opowieść ta unika jakiejkolwiek wieloznaczności. Jest prosta jak konstrukcja cepa i psychika przeciętnego Polaka. Są ci źli i ci dobrzy, wszystko jest czarne i białe. Nikt nie bawił się tu w tandetne smaczki i półcienie. Bo po co? Lepiej, gdy czytelnik ma wszystko ma podane na tacy i nie musi rozstrzygać dylematów w stylu „czy Niemiec może być dobry?” O nie nie, żadnych tego typu bredni. Każdy Niemiec to ziejący nienawiścią hitlerowski zbrodniarz. I pederasta. Wszystko musi być jak u Sienkiewicza. „Ten zły” to Arab, czarny, albo Krzyżak*. Dwa bieguny, ogień i woda, by Broń Boże umysł nie pogubił się w odczytywaniu skomplikowanych intencji . Można oczywiście dopuścić sytuację, w której ktoś, początkowo wydający się Polakiem, okaże się Żydem, uważane jest to jednak za tanią sztuczkę i mącenie wody. W rynsztoku.

2. Prawda.
"Woda wrze w temperaturze 100 stopni Celsjusza!"

Powieść bez prawd jest bezużyteczna. Nie po to taki statystyczny Polak męczy biedne, chore od ekranu komputera** oczy, czytając całe 100 (panie Boże, zmiłuj Ty się, do stu to ja ledwo doliczyć potrafię!) stron, aby niczego się o życiu nie dowiedzieć. A i prawda taka musi być dobrze widoczna, by nie musieć czytać (o Boziuniu!) czegoś DWA razy! Dwieście stron, wyobrażacie sobie? Nie, tak być nie może. Prawda ma być oczywista. Że dwa plus dwa to cztery, to jest PRAWDA! Przez duże G. A dla bardziej wymagających piękne złote myśli w stylu „miłość zawsze zwycięża, wystarczy chcieć”. Istnienie Viagry pokazuje jednak, że „chcieć” to czasem za mało, więc można użyć czegoś w stylu „każdy z nas jest jak pusta butelka – można ją napełnić miłością”. Albo czymkolwiek. Należy przy tym strzec się skomplikowanych ciągów logicznych (jeśli a i b, to c i d nie, lecz jeśli a i c, to de tak), bo to wymagało by już trzykrotnego czytania. A trzy czytania o tylko u tych złodziei, w sejmie.

3. Mądrość.
"Okres permanentnej, eminentnie pejoratywnej nostalgii za czymś bliżej nieokreślonym, spotęgowanej przez konstruktywistyczny komplikacjonizm"

W naszej powieści funkcję „mądrości” pełni wypowiedź Jarosława o konstruktywistycznym komplikacjoniźmie. Celowo włożyłem ją w usta schwarzcharakteru, by dać do zrozumienia tym mniej rozwiniętym czytelnikom, że na wszelki intelektualizm zgadzamy się tylko w sztywnie wytyczonych ramach. Inaczej rozlezie się to plugastwo i jeszcze zmusi do myślenia (brr!). A tak jest to niegroźne, a i dowiedzieć się czegoś można. Im mądrość mądrzejsza, tym lepiej. Dzięki temu po lekturze ostatniej książki Browna niemal każda polska gospodyni domowa to spec od antymaterii. I na kółku różańcowym można zaszaleć. Ksiądz na pewno nie wie, czym jest konstruktywistyczny komplikacjonizm.

4. Miłość
"- Jesteś miłością mego życia, Chryzopryzo!
- Jesteś miłością mego życia, Donaldzie!"


Życie bez miłości jest miałkie, nijakie i pozbawione sensu. Najlepiej wiedzą to ci, których życia są miałkie, nijakie i pozbawione sensu, czyli statystyczni Polacy. Dlatego z odsieczą przychodzi im literatura, w której odnaleźć mogą chociaż cień winionych westchnień, spotkań w ogrodzie i pocałunków Romea z Julią. No dobra, zagalopowałem się. Mogą więc odnaleźć pocałunki Edwarda Cullena z jakąśtam (lub Donalda z Chryzopryzą, rzecz jasna) bezimienną szwaczką czy inną zakompleksioną dzieweczką. Nic tak nie rozgrzewa serca, naprawdę.

5. Piękno (boskość).
"Wysoki, piękny i przystojny blondyn o niebieskich oczach"

W książce wszystko musi być piękne. Nie, nie piękne w sposób, w jaki rozumieją to ci pomyleni artyści. Piękne - czyli ładne, gładkie, lśniące niczym pupcia niemowlaczka i czyste niby dziewica***
Hm, cóż rozumiemy dziś pod przymiotnikiem „boski”? Ano, trzeba przyznać, że pojęcie boskości uległo wypaczeniu. Dziś nie jest już wymagane ciskanie gromów, zamienianie się w byka czy picie nektaru. Teraz wystarczy być bladolicym, metro(czy aby tylko metro?)seksualnym lalusiem o powłóczystym spojrzeniu transwestyty, by wszystkie laski rzucały ci się na szyję. Musiałem jednak wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelniczek i stworzyć naszego wampira (dziwność to też duży plus), który jednak z boskości ma tylko to, że uczyniłem go na swój obraz i podobieństwo.

6. Przesłanie.
" Nie każde drzwi mają klamkę. Od nas zależy, czy pójdziemy tymi, które mają klamkę"

Przesłanie to podstawa. Z dzieła musi wypływać, niczym ścieki z rynsztoka, jakaś nauka o życiu. Rzecz jasna nie może być to nauka zawoalowana lub ukryta, nie, ma być obwieszczona wszem i wobec i powtórzona trzydzieści razy z podkreśleniem i pogrubieniem i kursywą, by każdy wiedział, gdzie ją znaleźć. Z mojej opowiastki można wysnuć ciekawą refleksję na tematy związane z drzwiami. Jak to się jednak ma do życia - rozstrzygnijcie sami. I oczywiście wszystko, ale to wszystko da się zrobić dzięki miłości - to obowiązkowy punkt programu. Miłość ratuje życie, zmienia zło w dobro, otwiera puszki zębami, pierze wszystko prócz kieszeni, myje naczynia i odbiera dzieci ze szkoły.


To oczywiście tylko mały wycinek, ale przedstawiłem przynajmniej większość cech powieści, która zadowoliłaby wybredne gusta przeciętnego polskiego konsumenta.

Jednowymiarowość. Prawda. Miłość. Mądrość. Piękno. Przesłanie.

I Mdłości.



* średniowieczne określenie hitlerowca
** w domyśle: wódki
*** patrz: Czerwona Księga Gatunków Zagrożonych, http://pl.wikipedia.org/wiki/Czerwona_Ksi%C4%99ga_Gatunk%C3%B3w_Zagro%C5%BConych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz