wtorek, 6 października 2009

Z dziennika młodego fizyka – miłość.

Czym jest miłość? Przez wieki ludzie tworzyli niezliczone ilości jej definicji. Niektórzy uważali, że można określić ją jako „akt nieustannego przebaczania, czułe spojrzenie, które wchodzi w nawyk”, inni widzieli w niej „tęsknotę za wiecznym zjednoczeniem z drugą osobą”, dla kolejnych to po prostu stan, gdy „jedno spada w dół (bo rzecz jasna da się spadać w górę – przyp. mój), drugie ciągnie je ku górze”.
Jak powstała? Nie wiemy. Być może skrystalizowała się z jakowejś transcendentnej rzeczywistości, by opaść niczym całun na nas wszystkich, wyznaczając nam cel i treść egzystencji?

Wszystko to oczywiście gówno prawda. Bzdury i dyrdymały wyssane z palca przez naiwnych romantyków, którzy zapewne bardzo chcieliby, by ich podrzędna, zniewieściała filozofia zastąpiła rzetelną naukę. Nigdy do tego nie dopuścimy!
Jak powszechnie wiadomo, miłość zaczęła się w momencie, w którym owulacja u małp człekokształtnych przeszła z widocznej na zewnątrz do ukrytej. Gdy samiec jakiegoś gatunku homo chciał przekazać swe geny dalej, musiał nieźle naczekać się na dni płodne partnerki (chyba, że akurat miał szczęście – obecnie uważane za nieszczęście – trafić za pierwszym razem). Trwało to nieraz cały miesiąc. Przez cały ten czas zmuszony był do zdobywania pożywienia dla siebie i samicy, dbania o jej bezpieczeństwo i wygodę. Nie dziwota, że niejeden rzucał to w cholerę i szukał szczęścia gdzie indziej.

Szybko okazywało się jednak, że szczęście nie jest tak łatwo zdobyć. Z ciężkim sercem wracał więc do porzuconej żony i cierpliwie wyczekiwał momentu, gdy pocznie w końcu małego, śliniącego się, obleśnego małpiszonka. Natura szybko okazała się sprytna i postanowiła wynagrodzić naszemu samczykowi trudy takiej konieczności. Wtedy mniej więcej ukształtowało się to, co dziś nazywamy miłością. Wówczas polegało to głównie na wydzielaniu dopaminy, serotoniny i endorfin, które to (działając m.in. euforycznie) rekompensowały wszelkie niedogodności.

Dziś także w stanie zakochania nasz mózg wytwarza te hormony, stymulując nas do działania obliczonego (nie oszukujmy się) tylko i wyłącznie na przedłużenie gatunku homo sapiens. Choć nie da się rzecz jasna sprowadzić uczuć wyłącznie do trzech substancji (w istocie są ich zapewne setki, jeśli nie tysiące), aby jednak uprościć dalsze rozważania, posłużę się nimi właśnie. Celem poniższych przykładów jest udowodnienie, że każdy problem – nawet ten z literatury – da się wyjaśnić bez konieczności korzystania z koncepcji rozmaitych filopomyleńców.

Dopamina jest związkiem chemicznym o wzorze C8H11NO2. Okazuje się, że hormon ten ma swoje stężenie śmiertelne. Podawanie go doustnie szczurowi pozwoliło oszacować ilość substancji powodująca śmierć na 2859 mg•kg−1. Pozwala to nam na zadanie pytania – czy zakochanie może być zabójcze? Oczywiście, że tak!

Weźmy pod warsztat takiego szekspirowskiego Romea. W jego przypadku miłość doprowadziła do zejścia śmiertelnego z własnej ręki. Większość głęboko uduchowionych czytelników uroni łzę nad tym dziełem i będzie zastanawiać się nad niewyobrażalną potęgą uczucia, które silniejsze jest niż śmierć. Pozwolę sobie ukrócić podobne brednie. Czy nie byłoby logiczne sugerować, że w momencie, w którym zdał sobie sprawę ze zgonu Julii, stężenie dopaminy we krwi mogło u niego przekroczyć ten magiczny próg 2859 mg razy kilogram do minus pierwszej? Śmierć samobójcza zdecydowanie mogła być tego efektem. I proszę, zero filozofii, czysta i niczym nieskażona chemia.

Warto też dodać, że drugi z naszych miłosnych hormonów, serotonina (5-HT; 5-hydroksytryptamina; C10H12N2O), ma pewną zabawną właściwość. Drobna mutacja genu odpowiadającego przyswajanie receptora 5-HT2A (czymkolwiek to jest) powoduje dwukrotny wzrost zagrożenia auteliminacją jednostki. Taką oto wadę mógł posiadać tak lubiany przez licealistów Werter z powieści Goethego. A jeśli do tego doszedł nadmiar poprzedniej substancji we krwi? Odpowiedź nasuwa się sama. Niech wreszcie skończy się paplanina polonistów o tragicznych skutkach miłości romantycznej. To kwestia jedynie genetyki! Ten sam schemat działania miłosnej chemii zauważymy jeszcze u dziesiątków bohaterów. Tristan i Izolda, Pyram i Tysbe, Orfeusz i Eurydyka (chyba, bo szczerze mówiąc nawet nie wiem, co to za bajka) to tylko sztandarowe przykłady.

W poprzedniej części moich rozważań dowiodłem powiązań nauki z etyką, moralnością i kryminalistyką. Tym razem, jak widzicie, daje nam ona możliwość dojścia do prawdy bez konieczności zagłębiania się w filozoficzne brednie. Powyższe przykłady są także dowodem na to, że stanowi ona świetną metodę badania literatury. Wykazałem zatem jej konotację ze sztuką. A to dopiero początek możliwości!

(Nawiasem mówiąc, nie twierdzę wcale, że miłość nie jest piękna. Wręcz odwrotnie! Naprawdę niewiele ustępuje kopolimeryzacji akrylanu 2-etyloheksylowego, syntezie polichlorku winylu czy innym reakcjom chemicznym).

19 komentarzy:

  1. Niemal przez pół roku balansowałam na granicy śmierci...? Dzięki za ostrzeżenie, zgon z miłości mi już nie grozi.
    Już wolę przejechanie tramwajem. Chełmskim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie jakoś żadna z wymienionych substancji nie zabiła- a sam stawiałeś nas za przykład miłości w pociągu relacji Lublin-Chełm kilka tygodni temu. HIPOKRYTO. Kostek, jesteś ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Pociąg relacji Lublin-Chełm wymykał się jakimkolwiek zasadom panującym na świecie. Tak sądzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś SZCZUREM! Nienawidzę Cię. Serio.

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoja siostra poleciła mi tę notkę, jednak będę musiała ją poprosić o pomoc w interpretacji. jest tu tyle dziwnych wyrazów, których nie rozumiem ;)
    w każdym razie powinieneś chyba odróżnić zakochanie się od miłości. o ile w tym pierwszym 'chemiczne zawiłości' są zasadne, w miłości nie bardzo.
    PS. i nie wszyscy licealiści lubią Wertera, cóż to za herecje. ja nie znosiłam romantyzmu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ja tu też szukam jakiejś konkretnej interpretacji i nie widzę:)
    albo widzę- brat mi zwariował

    OdpowiedzUsuń
  7. A zresztą w ogóle nie tłumaczych zakochania u kobiety. Czy JEJ trzeba było wynagradzać to, że samiec przynosił jej jedzenie i robił dobrze? Wiesz, że kiedy kobieta ma orgazm, mięśnie kurczą się w sposób, który ułatwia plemnikom dotarcie, hm... głębiej?

    OdpowiedzUsuń
  8. Spróbuj budować związek oparty na tej teorii. Może zrezygnujmy całkiem z romantycznej otoczki, wymyślajmy mikstury zakochania/odkochania, spłaszczmy to wszystko do nauki, kiedy będzie mozna kontorlowac to uczucie. Nie muszę tłumaczyć do czego to prowadzi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nikt Ci nie broni żadnych romantycznych otoczek, sam też nie mam zamiaru z nich rezygnować. Inna sprawa, że otoczka owa ma źródło jak najbardziej chemiczne, czy to nam się podoba, czy nie.

    Poza tym - do nauki się nie spłaszcza, do nauki się uwzniośla!

    OdpowiedzUsuń
  10. Schematyzacji i generalizacji raczej nie bardzo mozna nazwać uwzniośleniem.
    Masz racje w swoim wywodzie, ale negując uczucia, odbierasz nauce wyobraźnie, bez której ta jest niczym. A to już wieje hipokryzją.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bzdura, bzdura i jeszcze raz bzdura.

    Nauka niczego nie schematyzuje, ona dochodzi do prawdy. Nie generalizuje też, bo co jest generalizującego w dojściu do chemicznych źródeł uczuć, tak dla przykładu? Nonsens.

    Nie neguję uczuć! Uważam jedynie, że da się je sprowadzić (oczywiście jeszcze nie, to kwestia przyszłego rozwoju nauki) do reakcji chemiczno-fizycznych. Bardzo wielu i bardzo złożonych, ale jednak reakcji. Co wcale nie odbiera im ani realności, ani piękna, bo miłość jest piękna nawet, gdy znamy jej prawdziwe pochodzenie. Dla Ciebie naukowe uzasadnienie emocji i ich niesamowitość są ze sobą rozbieżne. Dla mnie nie.

    Wyobraźnia też jest dziełem naszych mózgów. Podejrzewam, że i ją w końcu uzasadnimy.

    A btw, z kim mam przyjemność?:P

    OdpowiedzUsuń
  12. "Nauka niczego nie schematyzuje, ona dochodzi do prawdy. Nie generalizuje też, bo co jest generalizującego w dojściu do chemicznych źródeł uczuć, tak dla przykładu? Nonsens."


    Przecież generalizacja czy schematyzacja nie wyklucza dochodzenia do prawdy, a jest jedynie jednym ze sposobów do jej dochodzenia, podobnie jak łączenie czy wykluczanie faktów po którym dochodzimy do określonego wniosku. To z kolei potwierdza tylko to o czym mówie: nie uwznioślenie a sprowadzenie do podstaw, czynników pierwotnych.

    Jeśli obrzucanie inwektywami filozofii romantycznej, która wyłaniała prawa moralności, obrony kultury oraz fundamentalizm nie jest jej negowaniem, to czym? Starałeś się tak bardzo sprecyzować, że uogólniłes.
    Nie powiedziałem, że naukowość i uczuciowość nie mogą się wiązać, wręcz przeciwnie, jedno jest efektem drugiego.

    OdpowiedzUsuń
  13. Haha, więc w tym rzecz, rozbroiłeś mnie ;]

    Nadal widzę błąd w Twoim toku rozumowania. Rozbicie naszych emocji na czynniki pierwsze, poznanie, jaka reakcja za co odpowiada - nie jest generalizacją ani uogólnieniem. Jest poznaniem pełnej i dokładnej prawdy na dany temat - a taka prawda NIE MOŻE być generalizacją, bo niczego nie uogólnia, wręcz odwrotnie (jako że dokładne przedstawienie całości nigdy nie jest generalizacją). Schematem jest, owszem - ale bardzo, bardzo rozbudowanym, po stokroć bardziej niż nasze typowe poglądy na miłość i romantyzm.

    Jak dla mnie sprowadzenie czegoś "do podstaw", czyli w Twoim nazewnictwie - odkrycie pełnej, naukowej prawdy o czymś - JEST uwzniośleniem. Odzieramy taką miłość z mitycznej otoczki i umieszczamy ją w kręgu pojęć naukowych. A nauka jest piękna i wzniosła (to trochę jak u Ansyka w "Do Młodych").

    Ostatni akapit jest właśnie przyczyną mego absolutnego rozbrojenia. Cała moja notka, pomijając pierwsze akapity, jest nastawiona na jedną wielką kpinę. Nie wiem, może nie zaakcentowałem ironii należycie, ale wszystkie te teksty o "bredniach" filozofów to jeden wielki żart. Jedyną prawdziwą teorią jest ta o pochodzeniu miłości, cała pozostała "chemia" to wyssane z palca bzdury, mózg nie jest w stanie wyprodukować śmiertelnego stężenia tych hormonów. Myślałem, że absurdalność tych pomysłów sama rzuca się w oczy, no ale...

    I rzecz jasna nie mam tak krytycznego stosunku do filozofii, wręcz odwrotnie! Jakkolwiek nieco przychylam się do opinii, że "filozofia ma się tak do nauki, jak pornografia do seksu: jest tańsza, prostsza i niektórzy ją wolą", jak stwierdził jakiś naukowiec.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozbroiło Cie, zaprzeczanie nieprawdzie. Dość specyficzne poczucie humoru. I nie wkładaj proszę w moje usta rzeczy, o ktorych nie wspomniałem, subiektywna to ocena bardzo, bazująca na Twoich domysłach.
    A generalizacja odnosi sie do uogólnienia jako sprowadzenia czegoś jedynie do procesów chemicznych. W "Twoim" przypadku to materializacja, całkowite ignorowanie ontologii. Dosyć marny sarkazm, szczególnie, że kilka poprzeczek wyżej dodatkowo go broniłes, a to jedynie pogłębia sprzeczności.

    Dzięki za dyskusje.

    OdpowiedzUsuń
  15. Bazująca na domysłach, które bardzo łatwo mogłem wysnuć ze zdania "obrzucanie inwektywami filozofii romantycznej", które sugeruje wzięcie na poważnie całego tekstu. A poczucie humoru mam rzeczywiście specyficzne ;]

    Sprowadzenie czegoś do procesów chemicznych NIE JEST uogólnieniem. To stwierdzenie faktycznego stanu rzeczy. Ignorować ontologię mogę, mam do tego podstawy empiryczne. Ty takich podstaw nie masz, metafizyka to czyste domysły, nie poparte niczym konkretnym.

    Mój drogi, notka była próbą kpiny z samego siebie. W sposób skrajnie przejaskrawiony przedstawiłem swoje rzeczywiste poglądy. To groteska, nie sarkazm. Mój materializm nie zakłada bowiem wcale "obrzucania inwektywami" filozofii, która jest pieknym dziełem ludzkości, przez wieki skazanej wyłacznie na domysły. Uznaję jednak jej niższość wobec nauki.

    OdpowiedzUsuń
  16. Anna Maria Kostecka14 października 2009 13:35

    Mati, i tak jesteś SZCZUREM, ale..

    ciekawe, Anonimowy... skoro tak bronisz swoich poglądów, to czemu nie masz tyle odwagi, by podpisać się swoim nazwiskiem? ba, chociaż charakterystyczny nick by wystarczył...
    Na maksa nie czaję takiego podejścia.
    Widzę w tym tekście Mata dużo ironii. Ironii nie przypadkowej, charakterystycznej. Ale Mateusz formułując główne założenie ma jednak rację. Cały ten romantyzm miłości, to otoczka dla czystej biologii.

    A kilka uwag:

    "Masz racje w swoim wywodzie, ale negując uczucia, odbierasz nauce wyobraźnie, bez której ta jest niczym. A to już wieje hipokryzją."

    Wyobraźnia taka totalna to się przyda artystom. Naukowcom bardziej chyba kreatywność. Hipokryzja to dwulicowość. I nawet jak Matte neguje uczucia, nawet jak odbiera wyobraźnię nauce (a to drań) to nie ma to nic wspólnego z hipokryzją. Złe użycie słowa.

    "Jeśli obrzucanie inwektywami filozofii romantycznej, która wyłaniała prawa moralności, obrony kultury oraz fundamentalizm"

    prawa obrony kultury? a cóż to takiego? że jak ktoś powie ,,mona lisa jest brzydka".. to powinnam dać mu w pysk?

    "A generalizacja odnosi sie do uogólnienia.."

    no zapewne, gdyż generalizacja to uogólnienie:)

    "I nie wkładaj proszę w moje usta rzeczy..."

    no... chyba nie rzeczy, a słów:)

    OdpowiedzUsuń
  17. "ciekawe, Anonimowy... skoro tak bronisz swoich poglądów, to czemu nie masz tyle odwagi, by podpisać się swoim nazwiskiem? ba, chociaż charakterystyczny nick by wystarczył..."

    Anonimowość daje mi przewagę, to zrozumiałe. Dlaczego mam z niej rezygnować? Bo tak chcesz? To nie koncert życzeń.

    "Cały ten romantyzm miłości, to otoczka dla czystej biologii."

    To Twoje zdanie, moje jest inne, wręcz przeciwne, a to znaczy, że nia mam prawa go przedstawiać?

    "Wyobraźnia taka totalna to się przyda artystom. Naukowcom bardziej chyba kreatywność. Hipokryzja to dwulicowość."

    ""Wyobraźnia bez wiedzy może stworzyć rzeczy piękne. Wiedza bez wyobraźni najwyżej doskonałe."" Einstein.

    "Czysto logiczne rozumowanie nie da nam żadnej wiedzy o realnym świecie."
    Einstein.

    Rozumiesz mój punkt widzenia?

    "prawa obrony kultury? a cóż to takiego? że jak ktoś powie ,,mona lisa jest brzydka".. to powinnam dać mu w pysk?"

    Przeczytaj ponownie, zrozum, zrób rachunek sumienia, przeproś za głupotę i nie odzywaj się.

    "I nie wkładaj proszę w moje usta rzeczy..."

    no... chyba nie rzeczy, a słów:)

    A to juz jest kompletnie niszowy przykłąd czepialstwa. Łapanie za słówka.
    Zamiennik. Nie chciałem sie powtarzać.Rzeczy, tekstów, myśli. Łapanie za słówka, w dodatku tak nieudane, nie świadczy dobrze o tym co chcesz osiągnąć, wręcz stawia Cie w zwłym świetle. Do tego stajesz w roli obrońcy, ktorego Mateusz? Tak? kompletnie nie potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
  18. Sza, koniec dyskusji, powyższe posty nie mają już żadnej wartości merytorycznej.

    Nie zgodze się tylko z trzema rzeczami:
    1. Cytowanie wzniosłych sloganów jest w dyskusji jak najbardziej bez sensu. Czy coś wynika z faktu, że Nietzsche ogłosił śmierć Boga? Nie.
    2. Łapanie za słówka w tym przypadku było nie czepialstwem, a żartem z podtekstem, rozumiem, że niektórzy nie czują takowych, mają prawo.
    3. Twoja wypowiedź o tym, co przyniosła nam filozofia romantyzmu była w istocie skonstruwana fatalnie, więc nie czepiaj się, że ktoś nie bawic się w odcyfrowywanie Twoich dziwnych intencji. Nie można wyłaniać CZEGOŚ, wyłania się Z CZEGOŚ. Pisz wyraźniej, na przyszłosc, bo ja nadal nie wiem, o co chodziło w tym zdaniu.

    Ale na tym poprzestańmy, bo to bez sensu. Jesli jednak chcesz o tym podystkutować, proponuję gg (7990501).

    OdpowiedzUsuń