Już dłuższy czas podejrzewałem, że ludzie to istoty do bólu sztampowe, ograniczone tysiącami schematów i wzorców zachowań narzuconych nam przez matkę naturę. Wydawało mi się od dawna, że nie ma w nas tak naprawdę nic oryginalnego. Każde następne pokolenie powtarza błędy i mądrości poprzedniego, a dziś ludzie tak samo kochają się i nienawidzą jak kiedyś. Wszystko to jednak były tylko delikatne przemyślenia, które w sposób absolutny i niepodważalny potwierdziłem dziś niespodziewanym odkryciem.
Mniej więcej od tygodnia zaciekle brnę przez pożółkłe stronice najwybitniejszego ponoć dzieła polskiej literatury – „Lalki” Prusa (która, jak śpiewali T-Raperzy Znad Wisły, ma „dużego u nas plusa” – polecam ten utwór!). Historia miłości Wokulskiego do Izabeli pochłonęła mnie bez reszty (sic!) Z radością i entuzjazmem graniczącym z euforią błądzę wzrokiem po setnym już z kolei fragmencie, w którym ktoś uważa, że Stachu powinien rzucić miłość w cholerę i zająć się handlem. Podobna reakcja tyczy się tych wersetów (dwustu?), w których sam zainteresowany prezentuje punkt widzenia zgoła przeciwny.
Najbardziej miodne są jednak ustępy mówiące o zmiennych stanach nastroju zadurzonego delikwenta. Autor bardzo plastycznie rozrysowuje wizje nagłych wzlotów i jeszcze naglejszych upadków bohatera. Wystarczy jedno spojrzenie, jeden gest panny Łęckiej, a Wokulski wchodzi w nirwanę, i to bez medytacji czy pozbywania się pragnień (i innych bzdur, które są ponoć niezbędne dla uzyskania tego stanu). Z drugiej zaś strony każda czułość jego obiektu uczuć wobec innego samca – i już chce się rzucać pod pojazdy szynowe relacji Kraków – Warszawa. Niesamowitość, doprawdy.
No tak, ale jak się to ma do wspomnianego powyżej schematyzmu ludzkiej natury? A, wiele. Zaraz bowiem po zamknięciu książki włączyłem swój stary, poczciwy komputer. I tak jakoś, niby przypadkiem, włączyłem swoje zapiski sprzed równo roku. I co czytam? „Lalkę” dla ubogich. Czyli dokładnie te same euforie i głębie boleści, tylko na nieco mniejszą skalę. A wszystko przez babę.
Teraz jestem już pewien. Każdy Wokulski, Werter, Romeo, Tristan i Kowalski są tacy sami. I ja także. Może się to wydawać nieco przygnębiające, ale z drugiej strony daje to nadzieję, że i mnie ktoś sportretuje w książce. Po to choćby, za sto czy dwieście lat jakiś czytelnik napisał identyczną notkę na blogu.
Ale nie każda Julia czy Izolda jest taka sama. Jedna zabija się z rozpaczy, inna rzuca gościa i jako bogini rozpusty uwodzi kolejne zabawki. Znamy to. A potem zostaje uwieczniona w książce i życie toczy się dalej.
OdpowiedzUsuńA potem wychodza za siebie, ona pierze skarpetki cuchnące kwasem masłowym, a on reperuje kran. Ot, zycie. Nawet Misiurzankę to czeka- od dziś!
OdpowiedzUsuńTak późno to zauważyłeś? :P
OdpowiedzUsuń