Jest Staś. Dziecko z zespołem Downa i wadą serca. Nie dożyje pewnie nawet dwudziestu pięciu lat - nie ma obecnie żadnej metody, która mogłaby mu przedłużyć życie. Życie to jednak już w wieku dziecięcym jest zagrożone. Potrzebne są pieniądze. Na operację i późniejszą rehabilitację. Co najmniej kilkanaście, a najpewniej kilkadziesiąt tysięcy złotych po to, by dać mu szansę egzystowania (bo jak to nazwać inaczej?) przez kilka jeszcze lat.
Są dziesiątki innych osób, w różnym wieku. Chorych na raka, rzadkie choroby genetyczne, które bez koniecznej interwencji medycznej zakończą się śmiercią. W tych przypadkach też niezbędne są ogromne sumy. I końcowy efekt, który nie jest tylko przedłużeniem, lecz darowaniem życia na nowo.
I jest pytanie - czy wolno nam wykorzystywać ogromne środki na sytuacje nie pozostawiające nadziei, zamiast używać ich tam, gdzie mogłyby coś zmienić? Rzecz jasna odpowiedź powinna brzmieć: i tu i tam są one potrzebne. Ale nie oszukujmy się, zawsze będzie tak, że ktoś zyska, a ktoś straci. Najczęściej naszym zadaniem jest wybrać, kto.
Przeprowadzono kiedyś eksperyment myślowy. Badanym przedstawiono tak zwany dylemat kładki (ang. footbridge dilemma). Zakłada on taką oto sytuację: patrzymy na jadący z duża prędkością wagonik, który zaraz rozjedzie pięć osób stojących na szynach. Można go jednak zatrzymać przez zepchnięcie z kładki na tory jedną osobę, której ciało sprawi, że wagonik zatrzyma się. Większa część respondentów odpowiedziała, że nie poświęciłaby jednego człowieka dla pięciu.
Wyniki badania wyglądały jednak nieco inaczej, gdy poddano mu grupę osób z uszkodzeniami brzuszno - przyśrodkowej kory przedczołowej (jest to część mózgu odpowiadająca za przetwarzanie informacji o charakterze moralnym). Pacjenci ci mieli znacznie mniej wątpliwości w tej kwestii i znacznie częściej "spychali" delikwenta na tory, by uratować resztę, prezentując tym samym bardziej utylitarne podejście do etyki.
Może więc to, czy przeznaczymy pieniądze na chorego rokującego nadzieję, czy też na przypadek beznadziejny, zależy wyłącznie od konstrukcji naszej psychiki? Może bezsensowne jest uciekanie się do wielkich systemów moralnych, religii czy wartości absolutnych, by rozwiązać takie zagadnienie? Czym wtedy byłoby dobro?
Kiedyś rozmawiałem z koleżanką o religii. Pamiętam, że wygłosiła wtedy teorię bardzo często spotykaną wśród ludzi: jak dla mnie nie liczy się, w co wierzysz, wystarczy, abyś wiedział, co jest dobre, a co złe. Wtedy wydało mi się to banalne.
środa, 23 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To jak ze sztandarem. Jeśli mamy stać wszyscy, sześć osób, przez 2 godziny, to ja mogę postać na jedną zmianę, chociaż reszta (Żanetka...) skorzysta. Serio.
OdpowiedzUsuńCzy to znaczy, ze mama mnie upuściła, jak byłam mała?
W życiu najlepiej jest być maszynistą. Pesymista widzi tunel, optymista światełko, a maszynista idiotów na torach.
OdpowiedzUsuńJa bym zrzuciła wszystkich.
cicho, aż skrzypi
OdpowiedzUsuńpisz coś lepiej, a nie się uczysz
no, brat